Rachunki krzywd… Za paliwo

„Są w ojczyźnie rachunki krzywd…” – zapewniam, że nie będzie bezzasadne podążanie za wskazaniami poety wprost do największego nad Wisłą producenta paliw  – PKN Orlen.

Na początek krótka, acz dająca do myślenia wyliczanka. Jeśli przyjmiemy, że cena jednego litra paliwa wynosi 5 złotych (sądzę, że mniej więcej tyle kosztować będzie paliwo na naszych stacjach benzynowych przed wakacjami) to możemy od razu obliczyć ile wyniosły: opłata paliwowa, akcyza i podatek VAT, czyli narzuty nałożone przez ministra finansów, które my jako klienci płacimy.  Otóż opłata paliwowa to około 13 gr na litrze, akcyza to około 1,54 zł na litrze, zaś VAT to około 93 gr na litrze benzyny. W sumie otrzymaliśmy 2,60 zł narzutów na jeden litr paliwa.

Zatem cena netto, po której nasze firmy sprzedają paliwo dystrybutorom musi być niższa od 2,40 gr. Dlaczego? Ponieważ musimy uwzględnić marże dla dostarczycieli paliwa z rafinerii do stacji oraz marże stacji benzynowych. Według danych opublikowanych przez Orlen cena netto jednego litra benzyny wynosi około 2 zł w hurcie.

A teraz radosna informacja. PKN Orlen „wypracował” (zapamiętajcie Drodzy Czytelnicy to słowo) nie zarobił, a właśnie „wypracował” w pierwszym kwartale 2017 roku ponad 2 mld zł netto zysku (po opłaceniu podatku dochodowego) czyli 2,5 mld zł przed opodatkowaniem.

Dokonajmy porównania. Cena ropy na giełdach światowych w roku 2011 wahała się wokół 100 dolarów za baryłkę. Jeden dolar kosztował wtedy około 3,5 zł. Możemy powiedzieć, że cena baryłki ropy wynosiła około 350 zł. Ceny detaliczne diesla i benzyny na stacjach paliw  oscylowały wtedy  wokół 4,9-5,2 zł.

„Przeskoczmy” do współczesności. Wiosną 2017 roku cena baryłki ropy to koszt około 50 dolarów, czyli jest o połowę niższa niż 6 lat temu. Jeden dolar kosztuje około 3,85 zł, czyli jest droższy w przybliżeniu o 10%. Cena baryłki ropy nie przekracza zatem 200 złotych. Koszt zakupu jednej baryłki ropy jest zatem dziś o około 45% niższy niż w 2011 roku.

A teraz spojrzenie na ceny detaliczne na naszych stacjach benzynowych. Są one o około 10% niższe niż w roku 2011. Ktoś powie – zaraz – przecież cena baryłki ropy spadła o 45%, czemu zatem paliwo kosztuje tylko o 10% taniej?

Odpowiedź tkwi w cudownie „wypracowanym” zysku przez PKN Orlen. Gdyby chciał on zachować proporcje kosztów zakupu baryłki ropy do hurtowej  ceny sprzedaży z roku 2011, to cena jednego litra benzyny w hurcie  powinna wynosić nie około 2 złote, a około 1,1 zł. Do otrzymanej kwoty doliczmy podatek VAT. Jest to suma opłaty paliwowej – 13 gr, akcyzy – 1,54 zł, ceny netto paliwa – 1,1 zł, czyli 2,77 zł pomnożona przez 23%. Ponieważ VAT wyniesie 64 gr,  dodajmy 2,77 zł do 64 gr i otrzymamy około 3,40 zł. Załóżmy, że kwota marży handlowej, kosztów transportu wynoszą w sumie – jak poprzednio szacowaliśmy – około 0,4 zł. Zatem cena benzyny po której powinniśmy kupować ją w detalu nie powinna przekraczać 3,80 zł.

Teraz już wiemy, skąd wziął się tak wspaniały wynik finansowy PKN Orlen. Po prostu zamiast obniżyć cenę hurtową o niemal połowę, firma utrzymała jej poziom z okresu, gdy ropa był dwukrotnie droższa. Oczywiście, PKN Orlen jest firmą poważną i kontrolowaną przez państwo, więc skrupulatnie zapłacił państwu należny podatek dochodowy zostawiając dla siebie, bagatela – ponad 2 mld zł zarobione w ciągu jednego kwartału.

Podliczmy. Narzuty na jeden litr benzyny przy cenie 5 zł już „na wejściu” wynoszą 2,60, dodajmy do tego około 1 zł, które zarabiają rafinerie nie obniżając cen hurtowych do poziomu wynikającego ze spadku ceny ropy na rynku światowym. W sumie otrzymujemy około 3,50 zł narzutów na jednym litrze benzyny. Proszę mi pokazać drugi taki produkt, na którym państwo zarabia około 3,50 zł przy cenie detalicznej 5 zł. Proszę mi pokazać drugą taką firmę, która bez narobienia się wypracuje taki zysk. Otóż – jest i druga – Lotos. Orlen i Lotos, dwóch monopolistów – jak para paliwowych „gniadych”, jak  pegazy unoszą się nad polską gospodarką. A fachowe kierownictwo nad nimi sprawują najlepsi z najlepszych delegowani przez „dobrą zmianę”. To mówiąc, łaskawie zakładam, że wszystkie koszty, które ponoszą obie rafinerie są całkowicie uzasadnione, a działalność ich dyrekcji jest nie rozrzutna, a  oszczędna i racjonalna.

Jako naiwny klient powinienem zapytać, co na monopolistyczny dyktat mówi Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta.  Ponieważ odpowiedź znam – a jest nim milczenie urzędu – to powiem tylko, że my – klienci stacji benzynowych powinniśmy i zróbmy to – policzmy, ile razy jesteśmy nabijani w balona:

  1. gdy płacimy opłatę paliwową
  2. płacąc akcyzę
  3. gdy płacimy zawyżony VAT
  4. gdy opłacamy zawyżoną w stosunku do kosztów hurtową cenę monopolową
  5. gdy nie możemy rozliczyć całej faktury za zakup paliwa, bo jest to tak pogmatwane, że lepiej nie próbować
  6. gdy płacimy osobny podatek na UOKiK, który miast nas bronić broni… monopolistów
  7. gdy monopolista zarobiony naszym kosztem zysk nadzwyczajny… zainwestuje w coś, co nijak ma się do jego działalności (przykładem firmy energetyczne, które dofinansowują kopalnie), np. o paradoksie… w prace nad samochodem elektrycznym.

Tę wyliczankę można kontynuować, ale ja ograniczę się do tylko jednego przykładu. Ustawa 500+ spowodowała gwałtowny wzrost zakupu samochodów używanych. Sprzedaż paliwa wzrosła – diesla o około 40%, benzyny o około 11%. Ustawa 500+ z pewnością takiemu stanowi rzeczy sprzyjała. I tak oto obdarowani dodatkowymi pieniędzmi na dzieci, nasi rodacy radośnie wpłacili je z powrotem do budżetu za pośrednictwem stacji paliw i drogiej benzyny.

Jako ekonomista i przedsiębiorca nie mogę nie zwrócić uwagi na fakt, że polityka cenowa i podatkowa państwa względem paliw jest jednym z ważnych narzędzi kształtowania konkurencyjności gospodarki. Pytam – jak chcemy mieć konkurencyjne firmy, jeśli ceny paliw, które tak bardzo ważą w ich kosztach są  wysokie? Jak chcemy mieć konkurencyjną gospodarkę, jeśli dla naszego robotnika i konsumenta paliwo jest drogie? Dziś dla pracownika samochód nie jest dobrem luksusowym, a z reguły środkiem komunikacji z miejscem pracy. Trzeba pracownikowi w płacy dać na samochód i paliwo odpowiednią ilość pieniędzy. Drogie paliwo to także droga komunikacja zbiorowa – autobusy i taksówki. W sumie wysoka cena paliwa podnosi koszty płacowe, a tym samym koszt robotnika. Drogi pracownik co oczywiste,  to niższa rentowność przedsiębiorstwa, jego konkurencyjność i konkurencyjność całej gospodarki. Polska dziś, gdy prawie nie ma przewag w przemyśle w stosunku do zagranicy powinna tam, gdzie to tylko możliwe takie przewagi stwarzać.

Stawka 23% VAT na paliwo (o wiele więcej od zalecanej przez Unię Europejską) oznacza, że dodatkowa ilość pieniędzy zarobionych przez państwo tą drogą na konsumentach trafia jako nasza składka do budżetu Unii Europejskiej (wysokość składki danego państwa do budżetu UE jest proporcjonalna, jest funkcją wysokości wpływów z podatku VAT danego państwa).

Wysoki podatek VAT na paliwo to oczywiście zachęta do nadużyć, wyłudzeń, przestępstw. To, że trzeba z nimi walczyć to oczywiste. Źle się jednak dzieje, jeśli przepisami, a przede wszystkim wysokością stawki stwarza się zachętę do przestępstw. Nie należy się dziwić zatem, że mimo wysokich kar i ryzyka tę drogę wybierają coraz lepiej zorganizowane mafie. Walka z nimi jest kosztowna – pytanie jak kosztowna, bo przecież służby są utrzymywane z naszych podatków.

Dlatego uważam, że przedsiębiorcy powinni podjąć kampanię sprzeciwu wobec monopolistycznych praktyk polskich koncernów naftowych i rządu, który tę politykę kreuje i wspiera.

Niech nie będzie tak, że wielcy i możni w naszej gospodarce zarabiają dużo i lekko kosztem wielu małych i ciężko pracujących. Niech nie będzie tak, że wielcy i możni wydają zarobione pieniądze tak, by przypodobać się politykom, a ci z kolei chwalą się tymi wydatkami, by przypodobać się… wyborcom.

I zrobiło mi się nieśmiesznie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *