U boku Jana Olszewskiego

Dariusz Grabowski doradzał premierowi Janowi Olszewskiemu. Po upadku jego rządu wspierał go w kampanii prezydenckiej 1995 r. Potem współpracowali przy tworzeniu Ruchu Odbudowy Polski, z którego listy Grabowski po raz pierwszy został posłem z Radomia.

– Jak zapamiętał Pan Jana Olszewskiego?     

– Mecenas Jan Olszewski był nie tylko współtwórcą statutu Solidarności z 1980 r. – tej pierwszej, wielkiej i dziesięciomilionowej. Okazał się jedną z najważniejszych postaci nowej Polski, człowiekiem zasad i idei.

– Jakie znaczenie miała postać Mecenasa dla polskiej demokracji?

– Zanim jeszcze Jan Olszewski zadał z sejmowej trybuny pamiętne pytanie o Polskę, zakwestionował – jako czynny polityk, a nie publicysta – dominujące wówczas w powszechnym przekazie przekonanie, że procesy społeczne i gospodarcze dokonują się na zasadzie samoregulacji.

– Trochę to skomplikowane?

–  Większość polityków i mediów głosiła wtedy, że wspomnianymi procesami, polską gospodarką i życiem społecznym rządzi „niewidzialna ręka rynku”. W książce „Racja stanu”, a dokładniej w jej rodziale „Pytanie o Polskę” chwalę Jana Olszewskiego za to, że miał odwagę „niewidzialną rękę rynku” nazwać ręką aferzysty. Ludzie to zrozumieli, stąd powszechny dla Olszewskiego szacunek.

– W tej samej książce pisze Pan, że Olszewski miał odwagę rozpocząć walkę o cel odzyskanej przez Polaków wolności i szerzej – o przyszłość Polaków?

–  Nie bał się odpowiedzialności. Brał ją na siebie. Zdarzających się porażek nie zrzucał na karb żadnej niewidzialnej ręki. Za rządów Jana Olszewskiego Polska osiągnęła pierwszy po zmianie ustroju wzrost gospodarczy. To był przełom. Olszewski głośno stwierdził, że wolność oznacza osobistą odpowiedzialność.

– Jak to się stało, że został Pan jego doradcą?

– Samodzielnie dobierał sobie współpracowników. Nieżyjący już niestety przewodniczący zarządu Regionu Mazowsze Solidarności Maciej Jankowski – człowiek wielkiej charyzmy, robotnik zatrudniony na Uniwersytecie Warszawskim – zorganizował po zmianie ustrojowej debatę na Politechnice Warszawskiej. Jacek Kuroń długo tam opowiadał, jak będzie zupę nalewał biednym, dbał o pokrzywdzonych, pomagał… Zaoponowałem stanowczo, że w Polsce nie tego potrzeba. Powiedziałem, że trzeba Polakom dać szansę, żeby sami zarobili na poprawę własnego bytu. Wystarczy wykorzystać ich zdolności, pozwolić, żeby się rozwinęły, a nie tłumić ludzką aktywność. Argumentowałem, że polityka Leszka Balcerowicza nie pozwala Polakom na szybkie wyjście z biedy. Przedstawiłem wtedy alternatywę dla planu Balcerowicza. Dostrzegłem ją w uruchomieniu mechanizmów, pozwalających obywatelom zostać właścicielami mieszkań i warsztatów pracy, żeby poczuli się gospodarzami. Nadzieję widziałem wtedy w akcjonariacie pracowniczym i uwłaszczeniu. Olszewski, który przysłuchiwał się dyskusji, zapamiętał moje wystąpienie. Dlatego później zaproponował mi wejście w skład zespołu jego doradców.

– Jaka była Pana rola?

– Wspierałem premiera Olszewskiego w dążeniu do integracji z Zachodem, gdy inni czołowi politycy opowiadali jeszcze o NATO-bis. Doradzałem, żeby prywatyzować najpierw małe i średnie przedsiębiorstwa, żeby beneficjentami stały się ich załogi. Duże zakłady radziłem zostawić na kolejny etap. Premier powstrzymał wiele prywatyzacji, grożących stratami. Wskazywałem, żeby lokatorom umożliwić przejmowanie nawet za symboliczną złotówkę mieszkań zakładowych i spółdzielczych. Czasu rząd miał niewiele, tylko część celów udało się zrealizować. W 1995 r, wspierałem Jana Olszewskiego w kampanii prezydenckiej. Wspólnie z mecenasem tworzyliśmy Ruch Odbudowy Polski. W jego programie, nazwanym „Umową z Polską”, postulowaliśmy przekazanie rolnikom na korzystnych warunkach ziemi po dawnych PGR-ach, żeby nie stała się przedmiotem spekulacji ani nie leżała odłogiem. To z listy ROP Jana Olszewskiego uzyskałem swój pierwszy mandat poselski w 1997 r. z Radomia. Do dziś jestem z tego dumny.