RED. Dlaczego człowiek życiowo spełniony, ekonomista i przedsiębiorca znów decyduje się na kandydowanie do Sejmu?
Bo widzę, że sprawy idą w złą stronę. Ale równocześnie mam poczucie, że w ludziach jest jeszcze wiele zdrowego rozsądku, by swoim wyborem mogli coś zmienić. W domu nauczono mnie odpowiedzialności. Wpajała mi ją moja mama, która walczyła w Powstaniu Warszawskim i ojciec, cudem ocalały z Rzezi Woli, tragicznie doświadczony stratą najbliższych. Polska nie może być królestwem egoizmu, bo prędzej czy później jest to prosta droga do klęski nas wszystkich. Dlatego zawsze starałem się uczestniczyć w życiu publicznym. Zakładałem Solidarność na Uniwersytecie Warszawskim, współpracowałem z podziemiem, startowałem w wyborach, prowadziłem i prowadzę własną firmę szczycąc się niezmienną od lat, wspaniała załogą. Zawsze trzymałem się jednego. Jeśli robisz coś dla innych, w tym wypadku politykę – rób to zgodnie z sumieniem.
RED. Podziela Pan zatem opinię, że poważny polityk powinien najpierw umieć zarobić własne pieniądze, a potem pouczać innych?
Oczywiście. Tak jest w krajach, do których chcemy nadrabiać dystans. Mamy w Polsce partie wodzowskie. Jest wódz, nie ma generałów i oficerów, ale są za to sierżanci i szeregowcy. Potulnie wykonują polecenia wdzięczni za płatną posadę posła i wynikające z niej apanaże. I to jest nasz wspólny dramat. Co gorsza, Polacy – nawet interesujący się polityką – z trudem wymienią nazwiska polityków czołowych partii, co potwierdza, że zarówno posłowie, jak i senatorowie są im całkowicie nieznani.
RED. Pan wybrał inaczej. Jako jeden z pierwszych posłów w Polsce nie pobierał Pan wynagrodzenia sejmowego…
Dokładnie tak. Ja przez dwie kadencje nie brałem ani grosza z polskiego Sejmu. Założyłem własną firmę i zacząłem zarabiać własne pieniądze, choć nie zawsze było łatwo. Jako doradca Solidarności świadomie zaangażowałem się w politykę, ale nie chciałem, by ktoś mówił, że z polityki żyję. Najgorszym rozwiązaniem byłaby dla mnie sytuacja, gdyby ktoś stwierdził, że za uprawianie polityki mi płaci i mam potulnie wykonywać jego polecenia. To nie ja.
RED. Dla przedsiębiorców takich jak Pan, a nie jest Pan rekinem biznesu, nastały dziś chyba nie najlepsze czasy…
To prawda. Ale ja szanuję ludzi i prawo, więc wszystkich zatrudniam na umowę o pracę, chociaż czasami koszty przyprawiają o zawrót głowy. Mam wspaniałą załogę i odpowiedzialnego dyrektora, którzy wspierają mnie każdego dnia. Nie wszyscy mają tyle szczęścia, dlatego od lat apeluję do małych i średnich przedsiębiorców o odwagę i stworzenie samorządu gospodarczego z własną reprezentacją w parlamencie. To konieczność. Uczciwy przedsiębiorca nie uchyla się od ponoszenia kosztów wynikających z poczucia solidarności społecznej, ale dziś skala obietnic socjalnych i ciężary nakładane na małe i średnie firmy mogą być tragiczne w skutkach. Przedsiębiorca nie zarobi, może zbankrutować, pieniądze nie wpłyną do budżetu, w konsekwencji nie będzie z czego pokryć wydatków socjalnych. To prosta zależność, o której wszyscy powinniśmy pamiętać. Prawa rynku nie uznają spełniania wyłącznie własnych potrzeb. Ten łańcuch zależności w każdej chwili może pęknąć.
RED. Właśnie dlatego doradzał Pan kiedyś związkowi zawodowemu Solidarność? Jako przedsiębiorca?
Ja uważam, że albo będą mądrzy przedsiębiorcy i pracownicy, którzy znajdą porozumienie dla wspólnego dobra, albo będziemy się pogrążać w konfliktach. Możemy liczyć tylko na siebie, bo z zagranicznych firm pieniądze płyną nie do naszego budżetu, a na zagraniczne konta.
RED. To dlatego wybrał Pan kandydowanie z list Polskiego Stronnictwa Ludowego?
PSL jako jedyna partia rozmawiała z przedsiębiorcami, podpisała z nimi umowę i zaoferowała miejsca na listach wyborczych. Jest także szansa współtworzenia programu gospodarczego. Rolnik i przedsiębiorca – to przecież naturalni sojusznicy. Obaj pracują na swoim. Cenią wolność i własność. Zrzeszając się np. w spółdzielnie producenckie czy samorząd gospodarczy mają możliwość aktywnego uczestnictwa w życiu swojego regionu i kraju. Chciałbym w każdym miejscu Polski widzieć współpracę i rosnący polski kapitał. Tylko tak poczujemy, że jesteśmy u siebie w domu.
RED. Słucham Pana i brzmi to trochę, jak opowieści idealisty…
To nie jest idealizm. To raczej wnioski wynikające z dokładnej analizy szans i zagrożeń. A ja głęboko wierzę, że moja wiedza, doświadczenie, pomysły i propozycje ekonomiczne są racjonalne. I jako polityk chcę je realizować. Uważam, że ekonomista nie powinien być jedynie recenzentem. Jeśli dostrzega oczywiste zagrożenia – emigrację, którą wybierają młodzi i zdolni, brak rąk do pracy w Polsce, setki milionów złotych wypływających z kraju w formie zysków i dywidend kapitału zagranicznego, wreszcie nierówne warunki konkurencji na rynku – to pora odwrócić złe tendencje. Trzeba zbudować rozsądny plan dla polskiej gospodarki na kolejne dziesięciolecia i dopuścić do głosu ludzi, którzy się na gospodarce znają – w teorii i praktyce.
RED. Ma Pan w sobie pasję życia, nie tylko zawodowego i publicznego, poczucie humoru… Jest więc chyba jeszcze inna strona codzienności, która jest równie bliska…
Krótko? Rodzina i sport. Zawsze mogę liczyć na żonę i dzieci. A sport? Najpierw było hobby, a potem zawód. Byłem uniwersyteckim mistrzem Polski w judo. Później trenerem. Sport wykształcił we mnie cechy bardzo przydatne w polityce: motywację, koncentrację, konsekwencję w działaniu, odporność na agresję i szacunek dla przeciwników, którzy walczą fair. Pozostało też zamiłowanie do ryzyka. Moją życiową przygodą była kaskaderka. Grałem w wielu filmach. W „07 zgłoś się” dublowałem Bronisława Cieślaka, później były m.in. „Polskie drogi”. Pamiętam, jak skacząc z mostu w Modlinie z zabytkową szablą przywiązaną do przegubu wbiłem ją sobie w udo. To są sytuacje, które uczą pokory.
RED. Kto jest autorytetem Dariusza Grabowskiego?
Jak każdy Polak powiem natychmiast – Święty Jan Paweł II, jego nauka i mądrość. Ale cudownych ludzi widzę również wokół siebie. Kiedyś wpadłem na pomysł nagrody. Nazwałem ją Nagrodą Bartosza. To nagroda dla polskiego sportowca, który wyróżnia się patriotyzmem. Najpierw dostał ją pływak Bartosz Kizierowski, który odmówił zrzeczenia się obywatelstwa polskiego i startu na olimpiadzie w barwach Kataru. W kolejnym roku otrzymała ją siatkarka Agata Mróz-Olszewska – cudowna dziewczyna, która zaszła w ciążę i jednocześnie dowiedziała się, że jest chora na białaczkę. Spytałem, czy przyjmie nagrodę. Zrobiła to z radością. Statuetkę odebrał jej mąż, po śmierci pani Agaty. Ale to ona udowodniła nam wszystkim, że życie trzeba przeżywać dla kogoś, nie dla siebie.
RED. Dla kogo Pan żyje?
Wie Pan… Największą radość sprawia mi czyjaś radość. Niech to będzie ofiarowany komuś drobiazg, dobra rada, wsparcie. A w życiu publicznym – wiara w drugiego człowieka, jego chęć do wspólnej pracy, mądrość i odwaga w podejmowaniu decyzji. Jakkolwiek patetycznie to zabrzmi, nie potrafię przejść obojętnie obok głupoty, braku odpowiedzialności, krótkowzroczności. Zwłaszcza, gdy chodzi o Polskę. Po to żyję. Bo Polska nas potrzebuje.