Jesteśmy świadkami, ale też uczestnikami – z czego mało kto zdaje sobie sprawę – trzeciej w naszej historii bitwy o handel.
Pierwsza bitwa miała miejsce w latach 30-tych ubiegłego wieku. Z jednej strony pod hasłem „Kupuj u Polaka” stanęli spadkobiercy Wokulskiego, początkujący polscy kapitaliści handlowcy wspierani przez patriotyczne warstwy społeczeństwa mając przeciw sobie dominujący wtedy w handlu kapitał żydowski i niemiecki. Powstawały spółdzielnie handlowe, powstało „Społem”, polski żywioł gospodarczy chwytał wiatr w żagle. Wojna zniszczyła wszystko.
Druga bitwa o handel to lata 1947-1949. To wtedy Hilary Minc – rasowy komunista podatkami, domiarami, wyrokami stronniczych sądów, decyzjami administracyjnymi praktycznie zlikwidował odradzający się po wojnie polski handel prywatny. A w rok później dobił gospodarkę rynkową nieekwiwalentną wymianą pieniędzy.
Trzecia bitwa o handel trwa. Jej dwie rundy przegraliśmy z kretesem. Pierwszą była zadekretowana przez Leszka Balcerowicza runda handlu „łóżkowego” i bazarowego, która z bezrobotnych miała zrobić kapitalistów. A jednocześnie likwidowano pozostałości handlu spółdzielczego. Druga runda, także przegrana, to oddanie w ręce kapitału zagranicznego praktycznie całego handlu wielkopowierzchniowego. Rundę trzecią zapowiedział rząd chcący podatkami ograniczyć uprzywilejowanie zagranicznych sieci handlowych.
Powiedzmy kilka słów – czym jest handel dla gospodarki kraju, takiego jak Polska.
Handel w gospodarce kapitalistycznej to sprawa poważna. Zajmują się nim najtęższe głowy. Dlaczego? Bo fundamentalnym problemem gospodarki kapitalistycznej, co podkreślają ekonomiści, jest problem realizacji – czyli zamiany towaru w pieniądz. Uznaje się, że kupno czyli zamiana pieniądza w towar jest prostsza, nie wymagająca znacznych kosztów, podczas gdy zamiana towaru w pieniądz sprawia problemy i wymaga nakładów. Dlatego powstały i rozwinęły się takie dziedziny jak reklama, marketing, których wpływ na decyzje Polaków jest przeogromny.
Ale jest też cecha handlu szczególnie widoczna a w Polsce o ogromnej wadze. Wielkie zagraniczne sieci handlowe dzięki swej sile kapitałowej, dominacji na rynku stopniowo przejmują władzę nad sferą wytwórczą z jednej strony a zachowaniami konsumentów z drugiej. Chcący sprzedać swoje wyroby muszą pogodzić się z dyktatem cenowym sklepów wielkopowierzchniowych czyli oddawać swoje wyroby po kosztach bądź z symboliczną marżą zysku, akceptować kilkumiesięczne terminy płatności oraz szereg dodatkowych warunków przerzucających koszty na producentów. Jednocześnie wielkie sieci wykorzystując swą oligopolistyczną pozycję potrafią narzucić klientom zawyżone ceny przy zaniżonej jakości produktów posługując się „trikami handlowymi”. W efekcie klienci płacą więcej za gorszy produkt. I trzecia składowa tej układanki to przysłowiowy już wyzysk pracowników zatrudnionych w wielkich sieciach. Ciężka praca jest wynagradzana skrajnie nisko, a o godnym traktowaniu ludzi trudno marzyć.
Sumując: sieci wielkopowierzchniowe dzięki swej sile i przewadze kapitałowej przechwytują część nadwyżki wytworzonej w sferze produkcji, przechwytują część dochodów konsumentów, by na koniec wykorzystywać własnych pracowników. W ostatecznym rozrachunku, o dziwo, wielkie sieci handlowe wykazują stratę bądź niewielki zysk bilansowy i nie płacą podatków. Należy dodać, że ukryte „w księgowych piruetach” kolosalne zyski są transferowane za granicę. Ten scenariusz realizowany jest od lat. To jest scenariusz eksploatacji Polski
Dlatego nie dziwi, że takie sieci jak Lidl, Kaufland otrzymują kilkusetmilionowe kredyty w euro na ekspansję w Polsce. Dodajmy – kredyty, których nigdy nie będą musiały spłacić, bo najprawdopodobniej zostaną zamienione na udziały banków. I tak oto realizowana jest polityka: przejmowania polskiego rynku, eliminowania słabszych polskich handlowców, dociskania do ściany polskich producentów, których nie stać na inwestycje i rozwój, przechwytywania części dochodów klientów a wreszcie wywozu kapitału z Polski w majestacie prawa. Widać wyraźnie, że weszliśmy w decydującą rozgrywkę – być albo nie być polskiej gospodarki w polskich rękach.
Dlatego uważam, że bitwa o polonizację handlu jest obowiązkiem: państwa, polskich producentów, polskich konsumentów, polskich handlowców.
Zdumiewa mnie jednak, że po głośnych deklaracjach i buńczucznych zapowiedziach rządu projekt ustawy opodatkowującej wielki handel może okazać się bardziej dokuczliwy dla polskich handlowców niż zagranicznych. Nasuwa to podejrzenie, że lobbyści dobrze opłacani przez zagraniczny kapitał „skutecznie” dotarli do piszących ustawę urzędników i polityków. Obym się mylił.
Co mogę doradzić rządzącym? Przede wszystkim podjęcie promocji polskiego handlu, znalezienie sojuszników do długookresowej kampanii „Kupuj polskie produkty w polskich sklepach”. Rozważyłbym też likwidację podatku dochodowego w handlu i zastąpienie go podatkiem obrotowym o wysokości od 1 do 3%. Likwidacja podatku dochodowego zostawiłaby trochę pieniędzy w portfelach polskich handlowców, którzy do tej pory ten podatek musieli płacić. Jednocześnie, i to uważam za szczególnie ważne, część z wpływów z podatku obrotowego od wielkich zagranicznych sieci handlowych przeznaczyłbym na wniesienie do utworzonego Banku Polskiego Handlowca. Bank ten miałby za zadanie kredytować polski handel i udzielać pożyczek na wykup udziałów przez polskich kupców w zagranicznych sieciach handlowych, by je tą drogą polonizować.
Kochani, bitwa o handel, o polski handel to dziś najważniejszy front bitwy o polską gospodarkę. A zatem – kupujmy polskie produkty w polskich sklepach.