Moje obawy zaczynają się potwierdzać. Co mam na myśli? Większość rodzin wydaje pieniądze z programu 500+ na najpotrzebniejsze towary i usługi. Ale są też coraz liczniejsi, którzy zadają sobie pytanie: Dlaczego na przykład nie kupić lub zmienić samochodu? A co zrobić, kiedy środków z 500+ nie wystarcza? Oczywiście jest rozwiązanie, pomogą … życzliwe banki, które już przygotowały stosowny kredyt konsumpcyjny. Banki cieszą się, bo przecież mogą powiedzieć, że kredyt został udzielony pod zbożnym hasłem …prokreacji a la polonaise.
Efekt? Gwałtownie rośnie import samochodów używanych. W ciągu czterech miesięcy tego roku – o ponad 16% w stosunku do ubiegłego. Ciekawa jest charakterystyka importowanych pojazdów: powypadkowe stanowią 74%, w wieku ponad 11,5 lat stanowią 64%, w wieku do 4 lat tylko 4%. Tak stare samochody nie spełniają oczywiście obowiązujących europejskich norm ochrony środowiska czyli emisji spalin. Nie dziwmy się zatem, że wiele naszych miast zaliczanych jest do najgorszych pod względem jakości powietrza w Europie. Zdecydowana większość importowanych pojazdów ma cofnięty licznik czyli sfałszowany odczyt przebiegu kilometrów.
W tym miejscu kłaniam się nisko naszym dyżurnym ekologom. Pytam, czemu w tej sprawie zachowują powściągliwe milczenie. Czyżby protesty rodzimych zielonych miały sprawić kłopot i problemy niektórym ich inspiratorom i sponsorom zza zachodniej granicy czyli przedstawicielom niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego. To najprawdopodobniejsze uzasadnienie milczenia.
Czy dostrzegam coś pozytywnego w szybko przyspieszającym imporcie starych samochodów? Z pewnością można pochwalić fakt, że nawet ubodzy Polacy będą mogli „wybić się” na samochód. Pieniądze wydane na benzynę, ubezpieczenia, naprawy pozwolą ograniczyć wydatki na używki, alkohol czyli per saldo pójdą na zdrowie.
Ale wróćmy na podwórko motoryzacji i rynku pojazdów w Polsce. Od dłuższego czasu szereg decyzji administracyjnych i ekonomicznych „zapętla się” i układa w dobrze napisany scenariusz, który za cel stawia sobie uprzywilejowanie importerów używanych samochodów oraz związanego z nimi zaplecza usługodawców i pośredników. A oto katalog tych decyzji.
Po pierwsze zlikwidowano tzw. opłatę recyklingową czyli koszt złomowania pojazdu wynoszący 500 złotych. Tą decyzją obok rodzimych importerów ucieszyliśmy przede wszystkim Niemców, gdzie koszt złomowania wynosi kilkaset euro. Wypada zapytać czy u nas samochodów się nie złomuje? Odpowiedź jest prosta – w ramach programu Natura 2000 rozmontowane resztki wywozi się do lasu.
Po drugie – nieco wcześniej uchylono rozporządzenie o obowiązkowym badaniu technicznym na stacji diagnostycznej w Polsce samochodu importowanego przed zarejestrowaniem. Koszt tego badania wynosił kilkaset złotych. Dziś wara komu do tego, w jakim stanie technicznym jest samochód sprowadzony z importu.
Po trzecie, co szczególnie zabawne, choć w sumie i w skutkach tragiczne, od kilkunastu lat, powtarzam, od kilkunastu lat, obowiązuje niewaloryzowana (choć ustawa to rządowi nakazuje) opłata za coroczny przegląd techniczny pojazdu i dopuszczenie do ruchu po upływie trzech lat od daty jego produkcji. W efekcie stacje diagnostyczne, by przetrwać przymykają oko na niesprawne pojazdy.
Sumując – dokładnie widać, że przez lata władze zrobiły wszystko, co należało i nie należało, by potanić import używanych samochodów, by uatrakcyjnić i uprzywilejować import starzyzny i złomu. Świadomie wskutek tego zaakceptowały pogarszający się stan techniczny pojazdów, ich podatność na wypadki, co pogorszyło bezpieczeństwo na drogach, przyzwoliły na dodatkową emisję szkodliwych dla zdrowia substancji a wreszcie przyczyniły się do rozkwitu szarej i czarnej strefy dominującej w branży używanych pojazdów.
A teraz nowy rząd do powyższego katalogu dodał „wisienkę na torcie” w postaci ustawy 500+, która spowoduje wzrost importu starych aut.
Postawmy pytanie, kto skorzysta na takiej polityce? Odpowiedź nie jest trudna. Po pierwsze ci, którzy pozostają beneficjentami tej polityki czyli niemieccy i zachodnioeuropejscy producenci samochodów, którzy bez dodatkowych kosztów pozbędą się rodzimego złomu. Skorzystają też banki i firmy ubezpieczeniowe. Cieszyć się mogą: laweciarze, warsztaty naprawcze, komisy, pośrednicy samochodowi. Żeby była jasność. Szanuję ich ciężką pracę, nie mogę jednak nie spytać czy taka praca i zawody, które wykonują przybliżają nas do nowoczesności i wysoko wydajnej gospodarki czy przeciwnie, oddalają. Potwierdzeniem tej tezy niech będzie fakt, że Europa Zachodnia z takiej działalności rezygnuje. Mówiąc brutalnie „wciska się” nam to, czego inni nie chcą, a jednocześnie przekonuje, że to nasza szansa. Wyznacza się nam a raczej narzuca rolę naprawiaczy, handlarzy i użytkowników starzyzny.
Coraz częściej pada hasło o reindustrializacji Polski. Czy uprzywilejowanie importu starych samochodów przybliża nas czy oddala od realizacji tego hasła? Jesteśmy narodem bez mała 40-milionowym. Kupujemy rocznie ponad milion używanych samochodów i trzysta tysięcy nowych, a bywało że więcej. Takiego rynku nie może lekceważyć żaden producent pojazdów, a tym bardziej nie powinien polityk gospodarczy.
Pytam zatem jak to się stało, że państwa nie mające żadnych tradycji w produkcji samochodów dziś nas wyprzedzają? Mam na myśli Słowację, Węgry, Rumunię. Jak to się stało, że praktycznie jedynym przemysłem motoryzacyjnym inwestującym w Polsce jest niemiecki. Jak to się stało, że wybito nam z głowy własną markę samochodu, przecież potencjałem ludnościowym i wieloma innymi elementami społecznymi i ekonomicznymi powinniśmy porównywać się do Korei Południowej.
Odpowiedź na wszystkie te pytania ma wymiar ekonomiczno-polityczny. To siła lobby niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego działającego w Polsce i siła lobby importerów samochodów używanych i ich zaplecza stanowi o przeszłości i teraźniejszości polskiej motoryzacji. To oni konsekwentnie dbają, pilnują, by polityka wobec rynku i przemysłu motoryzacyjnego w Polsce nie zmieniała się. By nie zapaliło się zielone światło dla odbudowy polskiego przemysłu motoryzacyjnego. Dowodem, że możemy i powinniśmy podjąć rzucone nam wyzwanie jest odrodzenie się produkcji autobusów w Polsce i odrodzenie się produkcji traktorów Ursus w Polsce. Właściciele tych przedsiębiorstw są prawdziwymi polskimi herosami-marzycielami, którzy na przekór wrogiej im polityce kolejnych rządów robią swoje. Chwała im za to!
Jest też problem wagi ogólnej pojawiający się w kontekście motoryzacji. Obejmujący władzę, a jeszcze lepiej obejmujący władzę po efektownym zwycięstwie wyborczym, nabierają przekonania o swojej wszechmocy. Mają skłonność do dwóch grzechów: pychy i prywaty. Przypomnę Leszka Millera, który po wyborczym triumfie SLD głosił, że pod jego rządami, jak będzie trzeba … wyrosną gruszki na wierzbach. Dzisiejsza ekipa obiecała wiele w sferze socjalnej. Postawmy sprawę jasno. Realizacja tej polityki już stoi pod znakiem zapytania ze względu na brak środków, ale co gorsza, brnięcie w nią całkowicie uniemożliwi podjęcie radykalnej strategii reindustrializacji Polski. Brakuje mądrego, poprzedzającego program socjalny programu i strategii ekonomicznej. Ujawnienie się sprzeczności między polityką społeczną a potrzebą programu ekonomicznego to wstęp do porażki politycznej i ogromnych, negatywnych kosztów, które mogą w przyszłości obciążyć cały naród. Czas, by na przykładzie przemysłu motoryzacyjnego ostrzec rządzących.