Wzrost zatrudnienia albo katastrofa

 

Powodów jest kilka, które skłoniły nas do publicznego zabrania głosu i upomnienia się o to, co naszym zdaniem jest najważniejsze teraz, za rok, za lat kilka i kilkanaście. A mianowicie upomnienie się o strategię gospodarczo-społeczną dla Polski zawierającą odpowiedź na kluczowe pytania „od czego zacząć”.

 

Wśród powodów wymienimy przede wszystkim stan polskiej gospodarki i szereg bardzo złych i niepokojących zjawisk, które umykają bądź nie są wymieniane przez ekonomistów i polityków. Do napisania poniższego artykułu skłoniło nas także to, że lada chwila rozpocznie się a być może już się rozpoczęła kampania do wyborów parlamentarnych, która miast koncentrować się na sprawach zasadniczych, wygląda na to, że skupi się na sprawach pobocznych i raczej służyć będzie odwróceniu uwagi od tego, co istotne, niż odbyciu debaty na tym, co dla Polski i Polaków najważniejsze.

 

W naszym artykule tylko w nielicznych przypadkach będziemy posiłkowali się aparatem statystycznym i rozbudowaną analizą teoretyczną. Nie aspiruje on bowiem do spełnienia roli opracowania naukowego, a raczej skierowany jest do tych, dla których nauki ekonomiczne są wiedzą nie wyuczoną a nabytą, natomiast którzy ze względu na posiadaną władzę czy to polityczną, czy medialną czy inną o sprawach gospodarczych decydują.

 

 

Dla Polski na najbliższe dziesięciolecia „być albo nie być” jest wysoka dynamika gospodarcza połączona z rosnącym udziałem polskiej własności. Od tempa wzrostu gospodarczego i tempa rozwoju gospodarczego zależy los Polski i Polaków. Wszystkie teorie wzrostu i modele wzrostu gospodarczego jako czynniki kształtujące ten wzrost wymieniają przede wszystkim: pracę, kapitał, postęp techniczny. Teorie wzrostu w połączeniu z wiedzą wynikającą z historii gospodarczej dowodzą, że najefektywniejszym a zatem najszybszym i najtańszym jest wzrost gospodarczy oparty o wykorzystanie czynnika jakim jest praca. Opisywany czasami wzrost „bezzatrudnieniowy” okazuje się być z reguły wolniejszy, kosztowny i nietrwały.

 

Tempo wzrostu zatrudnienia nabiera nowej, specyficznej treści w gospodarce o poziomie rozwoju zbliżonym do tego, który charakteryzuje Polskę. Cechą, która przybliża nas do gospodarki zacofanej jest dwusektorowość. Wyróżnia nas podział na dwa sektory, sektor dominujący o relatywnie wysokim poziomie wydajności pracy, zbliżonym do poziomu światowego – mam tu na myśli sektor przemysłu i usług nowoczesnych, ale też sektor tradycyjny o wydajności pracy wielokrotnie niższej do którego należy zaliczyć znaczną część rolnictwa i usług.

 

Przez wzrost gospodarczy rozumiemy systematyczne zwiększanie mierników ekonomicznych typu PKB, PKB na głowę mieszkańca itd. Wzrost gospodarczy w gospodarce dwusektorowej oznacza dokładnie to samo, może jednak dokonywać się według schematu, gdzie wydajność pracy i nawet zatrudnienie w sektorze nowoczesnym rosną, ale nie dokonują się zmiany ani w zatrudnieniu, ani w wydajności pracy sektorze tradycyjnym. Mówiąc obrazowo skansen zacofania nie kurczy się, lecz trwa.

 

Jak rozumieć zatem rozwój gospodarczy? Jest to przede wszystkim taki i tylko taki wzrost gospodarczy, który wiąże się ze zmianami w strukturze zatrudnienia, a mianowicie polegającymi na zmniejszaniu udziału w zatrudnieniu pracujących w sektorze tradycyjnym, a w konsekwencji trwałe podnoszenie się i wyrównywanie poziomu wydajności pracy w całej gospodarce, czyli likwidowanie różnicy w wydajności pracy między sektorem przede wszystkim rolnictwa a reszty gospodarki.

 

W przeciwnym wypadku wpadamy w to, co ekonomiści nazywają „pułapką wzrostu bez rozwoju”. Oznacza to sytuację, w której zwiększanie się PKB całej gospodarki nie idzie w parze ze zmniejszaniem zatrudnienia w sektorze o niskiej wydajności pracy co więcej zatrudnienie w tym sektorze może nawet rosnąć, co oznacza powiększanie się enklawy gospodarującej metodami tradycyjnymi często „oddalającej się od rynku” (tracącej powiązania z rynkiem).

 

Jaka jest skala różnicy w poziomie wydajności pracy między polskim rolnictwem rozumianym jako ponad dwa miliony gospodarstw a sektorem nowoczesnym dziś? By uzmysłowić dystans posłużymy się prostym przykładem liczbowym. Jeśli przyjąć, że w krajach wysoko rozwiniętych rolnictwo ma podobną wydajność pracy do przemysłu (choć wielu ekonomistów stanie na stanowisku, że nawet tam wydajność w rolnictwie jest zdecydowanie niższa) a zatrudnienie w tym sektorze wynosi jeden-dwa procent ogółu zatrudnionych i jeśli przyjąć zgodnie z danymi statystycznymi, że zatrudnienie w Polsce w rolnictwie wynosi miedzy 15 a 20% (rozbieżności w statystykach są tutaj znaczne) to tak czy inaczej w nowoczesnym rolnictwie jeden rolnik „karmi” pięćdziesiąt-sto osób podczas gdy w Polsce jeden rolnik „karmi” pięć-sześć osób. A zatem różnica w wydajności pracy jest ponad dziesięciokrotna.

 

Tym wszystkim, którzy w tym miejscu podniosą larum, że przecież ilość środków produkcji, którymi dysponuje rolnik w Stanach Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii wielokrotnie przekracza tę którą posiada rolnik polski odpowiem: nawet gdyby było możliwe tak znaczne dokapitalizowanie rolnictwa polskiego z powodu obowiązujących limitów produkcji jej wzrost mógłby być znikomy, a zatem wzrosłyby wyłącznie koszty produkcji i pogorszyła się jego konkurencyjność.

 

Czy mamy zatem w Polsce do czynienia z realizacją schematu wzrostu bez rozwoju? Oto kilka danych statystycznych, które pozwalają niestety potwierdzić, że tak jest. W latach 2000-2009 liczba mieszkańców miast zmalała o ponad 370 tysięcy i wyniosła 23,3 miliona. Liczba mieszkańców wsi wzrosła o około 300 tysięcy i wyniosła 14,9 miliona osób. Odsetek ludności zamieszkującej w miastach wyniósł 61,1% i zmalał o 0,8%. O identyczny wskaźnik wzrósł odsetek zamieszkujący na wsi i wyniósł 38,9%. Cóż znaczą te dane? Przede wszystkim że ubywa ludności w miastach przybywa ludności na wsi.

 

Opisane powyżej zjawisko jest konsekwencją szeregu czynników obiektywnych i subiektywnych. Z subiektywnych wymieńmy ten jeden oczywisty i podstawowy, jakim jest brak strategii gospodarczej i błędna polityka ekonomiczno-społeczna kolejnych rządów. Natomiast spośród czynników obiektywnych, które komplikują obraz i oddziaływują na zatrudnienie wymienić należy przede wszystkim:

  1. tendencję postępu technicznego polegającą na szybkim wzroście ilości i wartości środków produkcji na zatrudnionego nazywaną przez ekonomistów tendencją kapitałointensywną, a przez publicystów niezbyt precyzyjnie nazywaną pracooszczędną
  2. politykę Unii Europejskiej dofinansowywania wsi i rolnictwa, które służyć ma stabilizacji dochodów ludności wiejskiej przy jednoczesnym ograniczeniu produkcji, co skutkuje podtrzymywaniem rozmiarów zatrudnienia na wsi. Co gorsza, elementem polityki rolnej Unii jest dokumentowanie i nadzór nad rolnictwem co przekłada się na znaczny wzrost liczby urzędników i biurokratów zatrudnionych w obsłudze rolnictwa
  3. bardzo konkurencyjny bo tani import wyrobów głównie konsumpcyjnych z Azji, co w znacznym stopniu utrudniło tworzenie miejsc pracy na rynkach lokalnych
  4. aspiracje konsumpcyjne mieszkańców wsi, którzy pomimo istotnych różnic w wydajności pracy w porównaniu z miastem chcą żyć i konsumować „jak miastowi”. I trudno przekonać rolnika gospodarującego na średnim ogólnopolskim polu poniżej 10 hektarów, że z powodu niższej wydajności pracy jego i tak niskie dochody powinny spaść i stanowić ułamek tego, co zarabia przeciętny mieszkaniec miasta. W związku z tym trzeba mieć jednak świadomość, że likwidowanie różnic w poziomie życia między wsią a miastem wymaga mechanizmów, transferu środków z drugiego działu do pierwszego
  5. dzietność na wsi przez wiele lat praktycznie do chwili obecnej była większa niż w miastach, stąd możemy mówić dzisiaj o wzroście udziału ludności wiejskiej w całej populacji

 

 

W sumie mamy do czynienia ze zjawiskiem bez precedensu w historii gospodarczej państw europejskich, a mianowicie „uwstecznieniem” struktury zatrudnienia i ludności, absolutnym wzrostem zatrudnienia w rolnictwie. Dramat potęguje fakt, że jednocześnie w ciągu dwudziestu lat wolnej Polski nastąpił proces zmniejszenia zatrudnienia w przemyśle i innych działach gospodarki o od 2 do 3 milionów osób co oznacza, że sektor nowoczesny się pod względem zatrudnienia skurczył. Kropką na „i” jest fakt, że praktycznie bez mała cały przyrost zatrudnienia w postaci nowych stanowisk pracy pojawił się w administracji i biurokracji, bądź też sektorze usług takich jak handel, a nie przemyśle.

 

DEMOGRAFIA

 

Daną, którą mając możemy bez pomocy wróżki i jej „szklanej kuli” podać na dwadzieścia nawet lat wprzód to liczba ludności, która osiągnie wiek produkcyjny. Struktura według płci i szereg innych danych były znane w 1989 roku gdy rodziła się wolna Polska. Wiedzieliśmy nawet to, że efektem stanu wojennego można powiedzieć „swoistą zasługą” generała Jaruzelskiego był fakt, że w latach 1982-1983 mieliśmy największy przyrost naturalny a wyniósł on w 1983 roku 723 600 urodzin. Dla porównania najniższy wskaźnik urodzin uzyskaliśmy w 2003 roku – 351 000.

 

Jest sprawą bezsporną, że największym potencjałem, którym Polska dysponowała w chwili obalania komunizmu i przez następnych dwadzieścia lat do dnia dzisiejszego był potencjał ludnościowy. Dlatego też pierwsze pytanie które należy zadać wszystkim tym, którzy pozytywnie oceniają bilans 20-lecia wolnej Polski powinno brzmieć: czy dostrzegają i potrafią ocenić skalę błędów i zmarnowanej szansy wynikającej ze skali bezrobocia, emigracji.

 

Popatrzmy co zrobiliśmy z potencjałem pracy. W roku 1990 pracowało 16,5 miliona Polaków, bezrobocie wynosiło 1,3 miliona osób. W 2009 roku pracowało około 12,9 miliona Polaków, a bezrobocie wynosiło około 2 miliony.

 

Do podanych liczb dodajmy wcześniejszych emerytów i rencistów w liczbie ponad 0,5 miliona.

 

W sumie dzisiaj oficjalne bezrobocie wynosi około 13%, a jest to bez mała 2 miliony ludzi. W efekcie emigracji zarobkowej wyjechało z Polski ponad 2,5 miliona ludzi, a trzeba pamiętać, że w latach 80-tych wyemigrowało na stałe około 880 tysięcy ludzi. Na wcześniejsze emerytury i renty przeniesiono bez mała pół miliona zatrudnionych. W sumie 5-6 milionów Polaków nie pracuje, bądź pracuje ale nie w Polsce. Do tego należy dodać jeszcze jeden wskaźnik tak zwany wskaźnik zatrudnienia, który w Polsce wynosi około 56% podczas gdy w Unii Europejskiej bez mała 66%.

 

Danych o niekorzystnych trendach i tendencjach w zatrudnieniu w Polsce w ciągu ostatniego 20-lecia można cytować dużo. Dla nas oczywista jest prawda, że zaprzepaszczona została przez kolejne rządy tak zwana dywidenda demograficzna – szansa przyspieszenia wzrostu i rozwoju gospodarczego wynikająca z wysokiej podaży pracy. Dziś dramat polega na tym, że rządzący brną nadal tą samą drogą.

 

Konsekwencje braku prozatrudnieniowej polityki a jednocześnie wykreowania wysokiego bezrobocia strukturalnego są wielorakie. Do najważniejszych zaliczamy:

  1. radykalne obniżenie tempa wzrostu gospodarczego
  2. radykalne obniżenie popytu konsumpcyjnego i związanego z nim efektu mnożnikowego (konsumpcja a inwestycje)
  3. nie wykorzystanie pozytywnego ze względu na strukturę wieku, efektu „oszczędzania młodych” i kreowanego przez nich popytu na mieszkania, dobra trwałego użytku, dobra kulturalne
  4. obciążenie budżetu państwa a w związku z tym i obywateli kosztami utrzymania bezrobotnych
  5. załamanie systemu emerytalnego
  6. uwstecznienie struktury społecznej wieś-miasto
  7. wykreowanie pokolenia bezbronnych, świadomych „wykluczenia” ubogich i pokrzywdzonych przez los
  8. głębokie rozwarstwienie społeczne jeśli chodzi o poziom dochodów skutkujące konfliktami na wielu płaszczyznach (biedni-bogaci, młodzi-starzy, wykształceni-niewykształceni itd.)

 

To co przedstawiliśmy powyżej to jest najkrócej ujęty bilans błędów i zaniechań minionego 22-lecia w wolnej Polsce, jeśli chodzi o problematykę zatrudnienia. Warto, a może ktoś kiedyś się pokusi i policzy hipotetyczne straty wynikające z faktu tak ogromnego marnotrawstwa potencjału pracy. I to jest może to, o co powinniśmy poprosić tych, którzy tak głośno i ochoczo wychwalają terapię szokową i jej orędownika – Leszka Balcerowicza.

 

Skoro demografia pozwala „widzieć przyszłość” to spróbujmy ją opisać z dzisiejszej perspektywy. Co nas czeka w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat?

Po pierwsze: postępująca zmiana struktury społecznej – wzrost udziału populacji w wieku ponad 65 lat (w roku 2010 stanowiła ona 13,5%, w roku 2020 stanowić będzie 18,5% i spadek udziału populacji młodych).

Po drugie: nastąpi absolutny spadek ludności. W 2035 roku będzie nas około 36 milionów czyli o 2-2,5 miliona mniej.

Po trzecie: w najbliższych piętnastu latach korzystnym zjawiskiem będzie wzrost liczebności ludności w wieku 30-49 lat

Po czwarte: słabnąć będzie tempo emigracji.

Po piąte: pojawi się imigracja zarobkowa o trudnej do oszacowania skali.

 

Dla ekonomisty i polityka gospodarczego te dane jednoznacznie wskazują, że będziemy mieli do czynienia z pogarszającą się z punktu widzenia dynamiki wzrostu gospodarczego sytuacją demograficzną. Struktura popytu starzejącego się społeczeństwa jest zdecydowanie inna od młodego. Maleje udział dóbr typu mieszkania i dobra trwałego użytku, a też dóbr zawierających w sobie wysoki udział nowinek technicznych. Maleje także skłonność do oszczędzania, ruchliwość społeczna, rośnie jednocześnie popyt na usługi tradycyjne – ochronę zdrowia.

 

Nie przez przypadek Europa Zachodnia, w której problem starzenia się społeczeństwa występuje już od szeregu lat próbuje poprzez medialną „modę na młodość”, „wieczną młodość” przeciwdziałać stagnacji ekonomicznej, spadkowi popytu aktywizując staruszków.

 

Oto co pisze w swym raporcie ze 115 krajów MFW – „Wzrost gospodarczy i PKB na głowę, oszczędności i inwestycje są pozytywnie skorelowane ze wzrostem populacji w wieku produkcyjnym i negatywnie ze wzrostem populacji powyżej 65 roku życia.”

 

ZADŁUŻENIE PAŃSTWA

 

Spróbujmy teraz nałożyć procesy demograficzne na stan i perspektywy polskiej gospodarki. Wymieńmy tu czynniki naszym zdaniem podstawowe.

 

Sprawa pierwsza to skala i dynamika zadłużenia państwa. Otóż wynosi ono dzisiaj ponad 800 miliardów złotych nie licząc zadłużenia przedsiębiorstw a także części samorządów. Co gorsza, tempo wzrostu tego zadłużenia jest rosnące. Wśród przyczyn tego stanu rzeczy, których jest wiele wymienić trzeba przede wszystkim absurdalną politykę gospodarczą początku lat 90-tych kontynuowaną przez część kolejnych ekip rządzących a polegającą na blokowaniu i niszczeniu zasobów i potencjału pracy, zasobów środków produkcji, przedsiębiorstw i instytucji a też energii społecznej.

 

Realizowano model likwidacji miejsc pracy, wyprzedaży majątku, przeciwdziałano zachowaniom prooszczędnościowym i proinwestycyjnym, ogłupiano społeczeństwo wzorcami rozpasanej konsumpcji z importu doktryną „wolnego rynku”, „taniego państwa”.

 

Ważnym elementem rzutującym na polskie zadłużenie jest jego struktura, a przede wszystkim znaczący i szybko rosnący udział zadłużenia zagranicznego tym bardziej jeśli do zadłużenia tego doliczyć kwoty należne bankom zagranicznym w Polsce, które przecież są filiami ich central ulokowanych w świecie. Powiedzmy wprost: odsetki od pożyczek udzielanych przez banki zagraniczne Polsce w większości nie są u nas reinwestowane, a przeciwnie – transferowane i służą ich właścicielom poza Polską.

 

Drugim ważnym faktem na który chcemy zwrócić uwagę jest wyzbycie się własności majątku narodowego, głównie w efekcie procesu prywatyzacji. I tak na koniec roku 2007 własnością kapitału zagranicznego były: banki w 70%, przemysł przetwórczy w 48%, budownictwo w 32%, handel i usługi w 54%, hotele i restauracje w 35%, transport i łączność w 20%. Konsekwencją tego stanu rzeczy było przede wszystkim przeniesienie prawa do zysku w ręce kapitału zagranicznego. Jeśli dodać, że poziom płac w Polsce jest kilkukrotnie niższy od wynagrodzenia na identycznych stanowiskach w krajach wysoko rozwiniętych, a wydajność pracy zbliżona do poziomu światowego to jasnym jest, że zyski przedsiębiorstw zagranicznych w Polsce są ogromne i pomimo „twórczej księgowości” widać je chociażby na przykładzie sektora bankowego.

 

Skutkiem tej jakże ułomnej struktury własności kapitału na korzyść kapitału zagranicznego w Polsce jest poziom ściągalności i wpływy podatkowe z podatku od osób prawnych (CIT). Jego wzrost jest symboliczny i niewspółmierny do dynamiki wzrostu obrotu przedsiębiorstw zagranicznych. Mamy do czynienia z trudnym do oszacowania jeśli chodzi o skalę, ale z pewnością ogromnym transferem zysków przez przedsiębiorstwa zagraniczne z Polski. Należy to z cała mocą podkreślić gdyż jako kraj zacofany potrzebujemy reinwestycji zysków w Polsce, a nie ich transferu z Polski.

 

Nie można także przemilczeć, że siła polityczna kapitału zagranicznego w Polsce rośnie. To one dbają o załatwianie dla siebie zwolnień, koncesji, ulg, eliminowanie polskiej konkurencji. To one korumpują polityków i urzędników, czego dobitnym przykładem byłą debata wokół zmian w OFE.

 

W sumie Polska staje przed problemem konieczności spłaty rosnących długów, która może być dokonana bądź to z dochodów z własności kapitału czyli z zysku, bądź to z dochodów z pracy czyli z płacy. Otóż wszystko wskazuje, że my i następne pokolenia Polaków rosnące zadłużenie będziemy musieli spłacać z malejącego potencjału pracy, co gorsza – nisko opłacanego, a na pewno nie z dochodów z własności, czyli z zysków.

 

Należy także wymienić dodatkowe „zaszłości”, które będą ograniczały swobodę manewru polskiej gospodarki w bliższej i dalszej przyszłości.

 

Po pierwsze na własne życzenie zlikwidowaliśmy całe działy gospodarki i przedsiębiorstwa, które aspirowały do miana polskich marek bądź polskich specjalności. Mam na myśli przede wszystkim przemysł stoczniowy, przemysł kosmetyczny a także elektrotechniczny i inne. Po drugie: na własne życzenie zeszliśmy bądź oddaliśmy bez walki rynki zbytu na których wyroby z polskim godłem były cenione jak choćby obrabiarki, wyroby elektrotechniczne, dobra konsumpcyjne czy wreszcie polska kultura.

 

Jako trzeci czynnik trzeba wymienić pojawienie się na rynku światowym potężnych konkurentów w postaci przedsiębiorstw azjatyckich i południowoamerykańskich. Dysponują one konkurencyjną przewagą wynikającą z taniej siły roboczej i jej zdyscyplinowania a także ze wsparcia otrzymywanego od rodzimych instytucji finansowych i rządu.

 

Nowym zjawiskiem, które utrudnia wejście i zaistnienie na rynku jest skala produkcji jaką należy uruchomić by była ona efektywna ekonomicznie czyli tania i konkurencyjna, co w przypadku Polski oznacza, że przedsiębiorstwo na starcie musi założyć, że będzie eksporterem gdyż rynek polski w przypadku produkcji przemysłowej jest za wąski. Dodatkowym czynnikiem, który wiąże się ze skalą produkcji jest potencjał kapitału jakim należy dysponować, by taką produkcję podjąć finansując zarówno analizę wstępną, badania i inwestycje, produkcję w okresie dochodzenia do pełnej zdolności, a następnie kontynuację tejże produkcji do czasu otrzymania zapłaty od nabywców z rynku, co przy dzisiejszych standardach może trwać od kilku miesięcy do roku. Potencjał kapitału, który należy w związku z tym uruchomić jest ogromny i wymaga „patriotycznie zorientowanego” sektora finansowo-bankowego. O skali problemu niech świadczy fakt, ze w szeregu przedsięwzięciach uwzględnia się także konieczność takiej polityki cenowej, która pozwoli zniszczyć bądź nie dopuścić do reakcji konkurentów z danej branży.

 

Otóż jasnym jest, że polskie przedsiębiorstwa nie mając wsparcia w sektorze bankowym – przecież nie polskim – nie mogą liczyć na tani, preferencyjny kredyt jednocześnie wiedza o nich jest przekazywana właśnie poprzez banki do ich konkurentów zagranicznych bądź potencjalnych nabywców, co oznacza że muszą konkurować na nierównych, niekorzystnych dla siebie warunkach.

 

Jako ciekawostkę mogę w tym miejscu wskazać, że nacisk polskich przedsiębiorców na niskie podatki i obniżanie narzutów na płace bierze się w znacznej części właśnie stąd, że nie mają oni wsparcia ani ze strony państwa (zwolnienia, ulgi podatkowe, strategia zamawiania w rodzimych firmach itp.) ani ze strony banków (tani kredyt, dogodne warunki i czas spłaty). Nie mając zatem sojuszników próbują choć trochę ratować się apelując o niskie podatki.

 

Kolejnym czynnikiem, który ogranicza nasze możliwości manewru jest członkostwo w klubie zamożnych, starzejących się, przed i po przejściach czyli w klubie Unii Europejskiej. W klubie tym znaleźliśmy się na kiepskich warunkach – wynegocjowanych przez rządy lewicy, co gorsza w momencie, w którym z całą mocą ujawniły się problemy i konflikty toczące wspólnotę. W efekcie zmuszeni zostaliśmy do ponoszenia rosnących kosztów członkostwa, przyjęcia programów dla nas i dla naszych przedsiębiorstw skrajnie niekorzystnych (ograniczenia emisji CO2, atestacji wyrobów farmaceutycznych, ograniczenia współczynników deficytu i długu publicznego itd.) a jednocześnie wyrzekliśmy się samodzielności i swobody decyzji w wielu dziedzinach gospodarki (rolnictwo, przemysł stoczniowy i inne)

 

Jako ostatni czynnik, który negatywnie wpływa na bilans pracy wykonywanej w Polsce przez Polaków są rosnące rzesze pracujących na szaro bądź czarno imigrantów i rodzimych obywateli. To że pracują to dobrze, ale to że nie płacą podatków to źle.

 

W sumie wymieniliśmy bardzo długą listę czynników negatywnych utrudniających i komplikujących działanie przede wszystkim po stronie rządu i przedsiębiorców, co powinno tym bardziej uświadomić z jak poważnym problemem mamy do czynienia. Alternatywa bowiem brzmi: albo ockniemy się, zmądrzejemy i zaczniemy realizować strategię przyspieszania dynamiki gospodarczej i rosnącego udziału polskiej własności w gospodarce, albo ciężar długów i ciężar starości nas przygniotą. A dla nieudaczników świat nie zna litości. Jeszcze przez najbliższe 10-15 lat Polska będzie miała wysoki, a nawet rosnący potencjał pracy ponieważ w wiek produkcyjny wchodzić będą kolejne roczniki wyżu. I to jest czas, w którym powinniśmy wyplątać się z długów, stać się właścicielami kapitału z którego dochody a też dochody z pracy pozwolą nam wypłacać godne emerytury w okresie po 2020 roku, gdy ilość zatrudnionych w Polsce może zacząć spadać.

 

A zatem kluczem – warunkiem koniecznym jest strategia systematycznego wzrostu zatrudnienia w Polsce podjęta tu i teraz. Dlaczego teraz? Bo koszty obecnie realizowanej doktryny gwałtownie rosną, pogarsza się sytuacja międzynarodowa, im później przystąpi się do naprawy państwa i gospodarki tym będą one trudniejsze i boleśniejsze.

 

Sądzę, że teraz, bo zarówno Unia Europejska zajęta problemami Grecji, Irlandii, Portugalii a także inni możni tego świata zajęci własnymi problemami mogą pozwolić nam na większą swobodę manewru, terapię nie przyniesioną przez ekspertów międzynarodowych instytucji, którzy są zwolennikami doktryny neoliberalnej.

Dlaczego teraz? Bo mamy przykład chociażby naszych braci Węgrów, który dowodzi, że działania kontrowersyjne, ale stanowcze i cieszące się poparciem ludności mogą dać dobre efekty. A my przecież potrzebujemy strategii radykalnej, na średni – 3-5-letni okres oraz na 10-20 lat.

ELEMENTY STRATEGII

Punktem wyjścia powinna być teza, że państwo winno stać się akt żywnym podmiotem gospodarczym. Aktywnym poprzez wyznaczenie celów strategii, co szczególnie ważne mechanizmów jej realizacji a wreszcie okresowych sprawdzianów i kontroli co się udało a co nie. Państwo nie może być rosnącą i panoszącą się biurokracją, która ma poczucie, że jest pogardzana przez rządzących i rządzonych a w związku z tym realizuje swój cel – trwać, korzystać, nie dopuszczać do zmian. A zatem strategię rządzący powinni zacząć od dokładnego przeanalizowania i opisania obowiązków i zadań biurokracji.

Do fundamentów ekonomicznych strategii zaliczam co następuje:

  1. wspieranie eksportu
  2. priorytet dla budownictwa mieszkaniowego
  3. rosnące wydatki inwestycyjne przeznaczone na infrastrukturę z budżetu państwa i samorządów
  4. preferencje dla nakładów na oświatę i naukę
  5. regionalne i samorządowe strategie aktywizacji regionów i wykorzystania środków unijnych
  6. programy dla przedsiębiorców lokalnych kreujących miejsca pracy dla młodych
  7. wprowadzanie rozwiązań niestandardowych pozwalających zwiększyć zatrudnienie

Odnośnie strategii proeksportowej – trzeba zarówno polityką kursu walutowego, jak i dostępu i ceną kredytu wspierać już istniejących eksporterów, bo czas pracuje na ich niekorzyść. Konkurencja światowa pędzi. Trzeba, by państwo przypomniało sobie, że Polska posiadała kiedyś produkty dobrze sprzedające się na świecie (broń, urządzenia energetyczne i inne). Bez wchodzenia w szczegóły możemy śmiało powiedzieć, że dziś nie mamy nawet zarysu strategii proeksportowej, a co dopiero mówić o konkretnym programie realizowanym przez przedsiębiorstwa i banki.

Budownictwo mieszkaniowe to temat ogromny. Dziś wiemy jedno. Zrobiono wszystko, by budowane było: drogo, mało, nieuczciwie. Fanatyków rozwoju budownictwa mieszkaniowego jest wielu, a przygotowanych przez nich programów moc. Nie ma żadnego problemu, by z ich wiedzy skorzystać. Na pewno należy przywrócić dokumentowanie wydatków na budowy i remonty i powiązać to z możliwością odpisywania przynajmniej ich części od dochodu. Potrzebna jest także szeroka strategia zainteresowania samorządów przekwalifikowywaniem gruntów pod budownictwo mieszkaniowe a także wprowadzenie zachęt i ulg dla inwestorów a także powołania do życia instytucji bankowych i finansowych zorientowanych na budownictwo mieszkaniowe.

Polska jest krajem infrastrukturalnie zacofanym. Brednie o skłonności kapitału prywatnego do inwestowania w polskie autostrady mam nadzieję, że mamy już za sobą. Były one potrzebne przede wszystkim po to, by o paradoksie już zbudowane przez państwo fragmenty autostrad przekazać w użytkowanie właśnie kapitałowi prywatnemu, co więcej ustalić że ich nowym posiadaczom będzie się dopłacać z budżetu znaczne kwoty. Problem z wydatkami na infrastrukturę zwiększy się szybko po roku 2012, gdy rząd mając „z głowy” mistrzostwa Europy w piłce nożnej radykalnie ograniczy wydatki budżetowe, a co gorsza po roku 2013 w związku z nowym preliminarzem budżetowym Unii Europejskiej Polska nie znajdzie się w koszyku krajów biednych, co oznaczać będzie, że dofinansowanie naszych inwestycji infrastrukturalnych z Brukseli – zmaleje. Uważam, że będzie wielką tragedią, która skutkować może recesją gdyby doszło do radykalnego ograniczenia wydatków na infrastrukturę po 2013 roku. Dlatego trzeba już dziś mądrego programu kontynuacji inwestycji infrastrukturalnych. Być może trzeba podjąć rozmowy z samorządami terenowymi odnośnie rezygnacji z często kosztownych i nisko efektywnych inwestycji jak stadiony, obiekty widowiskowe i wynegocjowanie współfinansowania najważniejszych dróg i kolei oczywiście ustalając stosowną premię dla samorządów.

Bez aktywizacji samorządów szanse na pracę na prowincji będą malały. Migracja z małych i średnich miast do miast wielkich, która dzisiaj ma miejsce skutkuje często dodatkowymi kosztami ekonomicznymi i społecznymi. To małe i średnie miasta oraz prowincja stanowić mogą i powinny miejsce największej absorpcji potencjału pracy. Od czego zacząć? Trzeba programu „poszukiwania własnej, lokalnej tożsamości”. Trzeba także programu dotarcia z infrastrukturą drogową i kolejową w rejony dziś zaniedbane.

Lokalna tożsamość objawia się najczęściej poprzez lokalną kuchnię, święto bądź festyn, lokalne wyroby czy też lokalne napoje od piwa zaczynając. To państwo i samorządy powinny wziąć na siebie obowiązek promowania dań i kuchni regionalnych. Co stoi na przeszkodzie sięgnąć do wspaniałej historii polskiej kuchni, gdy kucharz Stanisława Augusta Poniatowskiego Piotr Paweł Tremo był nazywany kuchmistrzem Europy, a jego potrawy uświetniały największe uczty w Warszawie, Paryżu, Petersburgu. Turystyka, hotelarstwo, sanatoria, gastronomia – to często najlepsza recepta dla regionów północno-wschodniej Polski. Co stoi na przeszkodzie, by wzorem państw zachodnich faktury wystawiane w tych regionach były wliczane w koszty firm co z kolei ich wystawcom pozwoliłoby liczyć na większe obroty. Co stoi na przeszkodzie znieść akcyzę na napoje a zatem i piwo warzone w małych, regionalnych browarach?

Nie mogę zrozumieć dlaczego władze regionalne Warmii i Mazur z taką konsekwencją robią wszystko, by zniechęcić do przyjazdów wędkarzy i żeglarzy. Tym pierwszym uniemożliwia się łapanie ryb przyznając koncesje na łowienie siecią miejscowym spółkom, choć korzyść z tysięcy wędkarzy którzy przyjechaliby i zostawili pieniądze na Mazurach wielokrotnie przekroczyłaby wpływy od lokalnych rybaków. Zaś żeglarzy próbuje się zniechęcić wprowadzając iście szatański pomysł zmiany nazwy jezior na „urządzenia wodne” i nałożenia na właścicieli przystani wysokiej opłaty z tytułu korzystania z tych urządzeń. Przecież jasnym jest, że będą oni musieli koszt tego podatku przerzucić na cumujących żeglarzy, ci zaś po prostu „odpłyną w siną dal”.

Środkiem do aktywizacji prowincji powinny być programy remontów i budownictwa powiązanych ze zwolnieniami podatkowymi a także premiami za utworzenie stanowiska pracy. Każdy kto zetknął się z budowaniem „w terenie” wie jaką gehenną jest przedzieranie się przez lokalną biurokrację. Rządowe programy budowy i adaptacji obiektów na przedszkola i żłobki rozbijają się o krótkie „nie” stosownego urzędnika. Ukrócić tę urzędniczą zmowę można tylko jednym. Jeśli obiekt spełnia wymagania sanitarne, przeciwpożarowe, powinien móc zostać udostępniony pod działalność. Tymczasem dziś ilość dodatkowych dokumentów, których żądają gminy i powiaty jest absurdalna. Podobnie rzecz się ma z opłatami i biurokratyczną mitręgą przy adaptacji strychów, garaży itp. Z tym trzeba skończyć.

W sumie państwo powinno stworzyć forum rywalizacji samorządów w efekcie której najlepsi pod względem kreowania miejsc pracy, tworzenia własnej tożsamości byliby premiowani. Program ten należy związać z zachętą dla banków spółdzielczych i SKOK-ów, które powinny mieć możliwość kredytowania i finansowania budownictwa mieszkaniowego. Prowokacyjnie, niech nas nazywają postkomuchami przypomnę, że kiedyś istniał – w latach 70-tych transmitowany w telewizji turniej miast. Czy nie czas, by Telewizja Polska wzięła znów na siebie ciężar, a może przywilej promowania i ukazywania lokalnych społeczności.

ego młodego pokolenia jest fakt, ze bez mała połowa absolwentów wyższych uczelni nie może znaleźć pracy w Polsce. Bez radykalnych zmian w systemie opodatkowania przedsiębiorstw i finansowania samorządów sytuacja się nie zmieni. Potrzebne są ulgi inwestycyjne.

Pozwolę sobie w tym miejscu być może dla niektórych prowokacyjnie przypomnieć, że Polsce na podstawie traktatów międzynarodowych przysługuje dziś limit ludzi „pod bronią”, czyli w armii – 250 tysięcy osób. Dziś polska armia liczy poniżej 100 tysięcy i często są to żołnierze, w większości oficerowie liczący dni do emerytury. Czy nie byłoby słuszniej powołać z poboru ponad 150 tysięcy bezrobotnej młodzieży, przeszkolić ją, ba nawet patriotycznie wychować, nauczyć ją posługiwania podstawowym orężem żołnierza miast wydawać ogromne pieniądze idące w miliardy dolarów na importowany sprzęt i broń.

Sumując sądzimy, że kwestia zatrudnienia bądź zostanie podjęta i zdominuje przedmiot zainteresowania kolejnych rządów Rzeczpospolitej, bądź też doprowadzi do takiego skumulowania problemów ekonomicznych i społecznych w Polsce, że porządek społeczny i polityczny zostanie zachwiany.

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *